piątek, 13 listopada 2009

Światła ile tylko zechcesz



Dzisiaj znów po raz pierwszy od dłuższego czasu – słoneczny dzień o takiej mocy, że przed południem nic nie było w stanie utrzymać mnie przy biurku, dlatego wskoczyłam w swój wełniany sweter i wybiegłam klatką schodową na ulicę, łapczywie wciągnęłam haust powietrza i oślepiona słońcem przymrużyłam oczy.

Bez wątpienia były to warunki na moją standardową trasę przez Dolne Miasto, do Śluzy, koło bastionów i wreszcie wkoło Placu Wałowego na Stare Przedmieście. Pierwszy raz tej jesieni było tak zimno, że ślina wypluta przez kogoś na chodnik była zamarznięta, lodowe lusterka drobnych kałuż silnym blaskiem odrzucały promienie słoneczne z powrotem w górę. Każda dziura, każdy kąt i każdy róg ulicy był skąpany w świetle: kioski w podwórzach Łąkowej, ogródki przed niszczejącymi willami.

To było światło jak nóż sekcyjny, nic się przed nim nie ukryło. Nie ukrył się odpadający tynk na garażach przy Dobrej ani misternie wycyzelowane poręcze balkonowe przy Polnej albo Zielonej. Z tyłu nad Motławą siedziało więcej wędkarzy niż zwykle, jakby tylko czekali na dobrą pogodę, jakby i ryby czekały na dobrą pogodę i tak jakby obie strony zeszły się na umówione spotkanie.

Przy Śluzie roboty budowlane, a więc naciągam czapkę na twarz i szybko idę dalej, przy Bramie Nizinnej tradycyjny chaos, samochody nauki jazdy jak zwykle gromadzą się na Dolnym Mieście i Przedmieściu. Trzeba dać odpór temu natłokowi, wspiąć się na bastion Żubr i stamtąd popatrzeć sobie na Biskupią Górkę; nie, lepiej pójść na Plac Wałowy, zajrzeć do Wydziału Rzeźby w Małej Zbrojowni, sprawdzić też, czy stara fontanna zapełniła się już po brzegi butwiejącymi liśćmi (zapełniła się).
I wreszcie droga powrotna przez Rzeźnicką. Czar nagle uleciał. Pozostał jednak za mną, na Placu Wałowym – tam jest jego dom.

środa, 11 listopada 2009

Święto Niepodległości

Dzisiaj, 11 listopada, Polska obchodziła Święto Niepodległości – dokładnie 91 lat temu, po zakończeniu pierwszej wojny światowej, odzyskała ponownie suwerenność. Jest to więc nie tylko Święto Niepodległości, lecz także dzień radości i patriotyzmu – na ścianach wszystkich domów powiewają biało-czerwone flagi, dzieci biegają z chorągiewkami, niektóre są wielkości ich twarzy, inne tak duże, jak one same.

To była środa stanu wyjątkowego! Wszystkie sklepy zamknięte (prawie wszystkie – a w tych paru otwartych ludzie tłoczyli się, stali w kolejkach wychodzących aż na ulicę. Żeby kupić sobie dwa jabłka stałam chyba 10 minut przed sklepem na Ogarnej), otwarte kawiarnie w Śródmieściu były kompletnie przepełnione. No i te wędrujące tłumy ludzi!

Kto by pomyślał o czymś takim w sierpniu, kiedy Szeroką i Długą ciągnęły gromady turystów? A teraz, w listopadzie, z domów wyszli Gdańszczanie i zawładnęli Śródmieściem! Ludzka masa w bieli i czerwieni.
Wszyscy, którzy się zagapili i dziś nie mieli jeszcze w ręku żadnej chorągiewki, flagi, szala czy kurtki w tych barwach mogli się zaopatrzyć u kobiety stojącej z małym wózkiem na skrzyżowaniu Tkackiej i Długiej – było tam wszystko, czego tylko patriotyczna dusza zapragnie, leżało na wózku i czekało na kupujących.

Niemniej większość przechodniów była już dobrze wyposażona. Jednego jednak nigdzie nie można było kupić, dlatego tym piękniej było na to popatrzeć – na radość i wesoły nastrój ludzi dookoła.
Towarzyszyło temu też uczucie, że cieszyli się nie tylko dlatego, że mieli dzień wolny od pracy, ale i dlatego, że było co świętować.

poniedziałek, 9 listopada 2009

Dziedzictwo i cytaty

Nawet jeśli obraz (ulic) miasta zmienia się wraz z biegiem historii, wiele jego dawnych elementów można jednak nadal rozpoznać, choćby nie zostały one odbudowane czy też przebudowane z wiernym oddaniem szczegółów. Architekturę również można cytować, czerpiąc z bogatego dziedzictwa historii miasta i jego zabudowy.

W okolicy, w której mieszkam wszystko, prócz kościołów na początku i na końcu ulicy, trzeba było odbudować. Nie trzymano się przy tym każdego detalu. Mimo to dostosowano się do (niegdyś) panującego tu stylu – odtworzono zabudowę szczytową, wąskie fasady. Oczywiście tutaj budynki nie są tak wymuskane jak na Długiej czy Piwnej, niemniej jednak – zachowały właściwe formy.

Style architektoniczne zmieniają się, ulegają nieustannej mutacji (skutki wątpliwej nieraz „ewolucji” można znaleźć chyba na całym świecie) – pomimo tego wciąż udaje się powracać do własnego dziedzictwa estetycznego, godząc postęp z tradycją.

Wśród najbardziej udanych przedstawicieli tej najnowszej architektury, która współzawodniczy z hanzeatyckim, gdańskim stylem, znajduje się kilka domów mieszkalnych stojących pomiędzy Starym Przedmieściem a Dolnym Miastem, oprócz tego projekty kompleksu budynków koło Żurawia także wzorują się na technice mimikry – wtopienia się w otoczenie i, na ile to możliwe, nie rzucania się w oczy. Polega to na przejęciu formy, zabawie z doborem materiałów – dużo okien, szkło, dzielenie elewacji.

Gdańsk – miejsce żywe i rozwijające się. Warto popatrzeć na teraźniejszość i spoglądać w przyszłość, nie tylko w przeszłość!

niedziela, 8 listopada 2009

Gdański wymiar

Przy wieczornym piwie w knajpce na końcu Szerokiej (odległej o 528 metrów od mojego mieszkania, 498 metrów od kościoła Mariackiego i 30,5 metra od Motławy, gdyby ktoś chciał ją odszukać) natknęłam się na dwoje młodych niemieckich turystów, parę, która po chwili wahania zagadnęła mnie.
Nigdy jeszcze nie byli w Polsce, a więc to ich pierwszy raz – krok na wschód, i od razu do Gdańska. Opowiadali mi, jak długo namyślali się, gdzie spędzić urlop.

Wyjazd do Gdańska to nie decyzja, którą podejmuje się z marszu, to zdecydowanie świadoma podróż. Częstokroć wiążą się z tym rodzinne historie, a jeśli nie są to wspomnienia naszych babć i dziadków, to na pewno słyszało się o tym na lekcjach historii.

Dlatego też młodych turystów z Niemiec można tu spotkać o wiele rzadziej niż tych ze starszego pokolenia. To jednak w każdej chwili może się zmienić, bo jeśli ktoś zrezygnował z wyjazdu na Majorkę albo do Londynu na rzecz Gdańska, to chodzi tutaj z szeroko otwartymi oczami i wypiekami na twarzy. Młoda para była niezwykle zachwycona pobytem w mieście, powiedzieli, że teraz gdziekolwiek pojadą, będą mile wspominać Gdańsk. Jeżeli Gdańsk uzyska miano Europejskiej Stolicy Kultury, czego bardzo należy mu życzyć, to miejmy nadzieję, że stanie się celem podróży dla jeszcze większej liczby ludzi, także tych, którzy nie są z nim związani poprzez rodzinną historię.

czwartek, 5 listopada 2009

Brama Nizinna



Nieodmiennie fascynuje mnie Brama Nizinna, jej stare drewniane drzwi z żelaznymi okuciami i powstający w niej chaos komunikacyjny. A poza tym – jej pokrycie dachowe i grube na metr ściany! Dzięki temu, że dociera tu tak niewielu turystów mam do tej starej bramy miejskiej o wiele bardziej osobisty stosunek niż na przykład do Bramy Wyżynnej czy Złotej Bramy. Bramy miejskie są dla mnie czymś szczególnym. Są kluczem do miasta, stanowią jego osłonę a zarazem wizytówkę.

środa, 4 listopada 2009

Pogoda a pisanie

Tak to już jest – zimno, deszcz, śnieg zmuszają człowieka do wycofania się w głąb siebie. Przypominam sobie niedawną rozmowę, w której poruszona była kwestia tego, jakie czynniki mogłyby mieć wpływ na kształtowanie się kultur (chociażby w obszarze śródziemnomorskim w porównaniu z regionami położonymi bardziej na północ), oczywiście pojawił się przy tym także temat pogody i wszelkich jej konsekwencji dla warunków do uprawy roli i działalności człowieka.

Duża część tych rozważań to oczywiście spekulacje, bo na przykład obszar Europy Środkowej położony jest mniej więcej w takiej samej strefie pogodowej – mimo to rozwinęły się na nim tak bardzo zróżnicowane kultury. A może należałoby spojrzeć na to inaczej: Czy one tak bardzo różnią się od siebie?
Zapędziłam się jednak za daleko, chciałam napisać o czymś zupełnie innym (nawet jeśli, do czego muszę się przyznać, takie myśli zaprzątają mnie częściej – i nigdy nie mogę się przy tym pozbyć przeświadczenia, że jestem chimerą, pół niemiecką, pół polską).

Dokładniej rzecz ujmując – zimno, deszcz, śnieg zmuszają pisarza do powrotu w głąb siebie. Teraz chyba już ostatecznie i nieodwołalnie w Gdańsku zrobi się brzydko. Wiatr smaga i zrywa ostatnie liście z drzew, w małym parku za moim oknem wszystko obumarło, liście przerzedzają się nawet na klonie rosnącym chyba dokładnie przy kościele Mariackim.
Deszcz i śnieg z deszczem sprowadzą nawet największego miłośnika spacerów z powrotem do biurka, przyciągną jego dłoń do ołówka i poprowadzą go po arkuszach papieru zawieszonych na ścianie.

Cała ta substancja, która uległa wchłonięciu, będzie teraz zamieniana w fikcję, w coś samoistnego. Stare Przedmieście i Dolne Miasto, fortyfikacje. Obudzą się do nowego życia na papierze, już wkrótce, a tymczasem deszcz napiera na szyby.

poniedziałek, 2 listopada 2009

Jaśkowa Dolina

Wycieczka z Andrzejem do Jaśkowego Lasu. Najpierw długi spacer przez Wrzeszcz, drogą biegnącą obok jego domu rodzinnego, już w bezpośrednim sąsiedztwie lasu, aż w końcu – wchodzimy do niego. Jest tu cudownie pagórkowato, podłoże lasu wychodzi naprzeciw wędrowcom i ścieli się łagodną falą pod ich nogami, a wysoko ponad głowami szumią buki nieopadłymi jeszcze liśćmi. Ich wysmukłe pnie stoją w dużym oddaleniu od siebie, jest jasno i widno.

Andrzej opowiada o nie kończących się zjazdach na sankach przez las, kiedy był jeszcze dzieckiem – także o tym, że dziś wiele tras, którymi zjeżdżał już dawno popadło w zapomnienie. Jaka to musiała być frajda, kotłować się w żywiołach, w śniegu, leśnej ziemi, w otoczeniu krystalicznie czystego powietrza...

Wycieczka – dopełniona spacerem koło rozłożystych willi, podczas którego wyciągaliśmy szyje i wyobrażaliśmy sobie, jak by się nam mieszkało w ich wnętrzach – miała miejsce akurat w bardzo odpowiednim czasie.
Kiedy bowiem stanęliśmy przed pomnikiem Gutenberga, przyszło mi do głowy, że zaledwie parę dni temu czytałam o tym miejscu Jaśkowego Lasu w „Psich latach”. Z podwyższenia, na którym stał, Gutenberg wydawał się dzieciom straszny – tutaj Tulla zrobiła z Jenny bałwana, a niedaleko, na Steffensweg (dzisiejsza ulica Batorego), Matern również zrobił z Eddiego Amsela bałwana i Złotą Buźkę.

Pogratulowałam Andrzejowi lepszych wspomnień z dzieciństwa. Jednak i my wzdrygnęliśmy się trochę, przechodząc koło Gutenberga – kilka podejrzanych postaci stało ciasno wokół niego, a z ręki do ręki krążyła butelka wódki. Ten widok sprawił, że przyśpieszyliśmy kroku. Nigdy nie wiadomo, co się może zdarzyć.