Pokazywanie postów oznaczonych etykietą OLIWA. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą OLIWA. Pokaż wszystkie posty

piątek, 20 listopada 2009

Lasy Oliwskie




Listopad rozpieszcza miasto – kryształowo czyste powietrze i oślepiające słońce! Wyjazd z Andrzejem do Oliwy. Najpierw obowiązkowa przechadzka koło pogrążonych w głębokim śnie willi (od razu przyszła mi na myśl Śpiąca Królewna!), dalej droga prowadziła obok parku i katedry, wzdłuż Rynku, aż zostawiliśmy za sobą młyn.

Na drodze prowadzącej w górę do platformy widokowej liście ścielą się po kolana! Brodziliśmy w bukowym listowiu jak dzieci, śmialiśmy się aż do ochrypnięcia i rozbolały nas gardła od chłodnego powietrza. Ciężko dysząc, dotarliśmy na górę, popatrzyliśmy w stronę morza, z tyłu widać było kościół Mariacki, całkiem po lewej Sopot, a za nami – las, moreny. Tak pięknie, że zapiera dech w piersiach.

Andrzej powiedział, że w Sopocie można nawet jeździć na nartach. Co prawda niezupełnie tak jak w górach, ale zawsze to coś…
Powoli dochodzę do przekonania, że w Gdańsku niemożliwe jest tylko to, co nie istnieje.

piątek, 21 sierpnia 2009

Przeczucie w g-moll

... Tak więc pojechałam z Agnieszką do Oliwy, na koncert festiwalu Mozartiana, stanęłyśmy trochę bezradnie w parku przed Pałacem Opatów – widzowie stali ciasno jeden przy drugim, scena z, jak przypuszczałyśmy, fantastyczną orkiestrą zdawała się nam odległa o kilka kilometrów – zastanawiałyśmy się, jaki cel ma eksperyment z nieużywaniem wzmacniaczy.
Czasami wiatr przynosił ku nam coś jakby dźwięk skrzypiec, chyba w tonacji g-moll... Po paru minutach tęsknego wyczekiwania – Agnieszka tak bardzo cieszyła się na mozartowskie brzmienia – postanowiłyśmy odpocząć przy filiżance gorącej czekolady (w sierpniu!), najlepiej w Błękitnym Pudlu w Sopocie. Słońce dawno już zaszło, zapanowało przejmujące zimno i chociaż pieczołowicie obwiązałyśmy się szalami, nie było nam ani trochę cieplej.

Poszłyśmy więc z powrotem przez park do samochodu. A tam nieprzyjemna niespodzianka: ktoś przyblokował nas monstrualnie wielkim autem. Po pół godzinie wyczekiwania zdecydowałyśmy się zadzwonić po Straż Miejską, to coś jak Policja Miejska w Niemczech. Po chwili przyjechali, byli bezradni, nie chcieli odholować tego samochodu, aż w końcu dokonali cudu, bo wyciągnęli nasze auto milimetr po milimetrze, uwalniając je z pułapki. W tym czasie trzeba było na kilka minut wstrzymać ruch na ulicy.

Aga martwiła się, czy też napiszę o tym wszystkim w blogu, ale oczywiście uspokoiłam ją od razu i powiedziałam, że gdybym to zrobiła, to przede wszystkim napisałabym o tym, jakie tego wieczoru było powietrze: krystalicznie czyste, z lekką nutą dymu, wyczuwalny humus, zdecydowany zapach zimna. Aga, powiedziałam, jeśli opiszę ten wieczór, to przedstawię go tylko jako pierwszą oznakę jesieni.

niedziela, 16 sierpnia 2009

Oliwa. Wniebowzięcie Najświętszej Marii Panny

Byłam z B. w Oliwie, czuliśmy bardzo odświętny nastrój, kiedy przechadzaliśmy się pod drzewami i co krok natykaliśmy się na nowożeńców... ze zdziwieniem stwierdziłam, że czarny kolor wśród panów młodych stał się chyba niemodny, większość młodych mężczyzn była ubrana na kremowo albo szaro. Nad stawami siedziały obejmujące się pary nastolatków i wpatrywały się urzeczone w pary nowożeńców i kroczących za nimi gości, od czasu do czasu dziewczyny szeptały coś chłopakom do ucha i chichotały.
A w stawie: plątanina jasnozielonych roślin wodnych, które niemalże wypełniały sobą cały staw. Pomiędzy nimi przepychał się olbrzymi karp jak kombajn wcinający się w zboże w czasie żniw, w pewnym momencie utknął i stanął w miejscu. Przechodzące obok nas starsze małżeństwo po cichu naradzało się, jak by tego karpia wydobyć z pułapki. Przypuszczam, że przesunęli swoje plany na wieczór.

Potem katedra… bardzo lubię wchodzić przez wysunięty do przodu portal na wewnętrzny dziedziniec, stanowiący przedsionek do właściwego wejścia do kościoła. Oczywiście właśnie odbywał się tam ślub, usiedliśmy wiec cicho pomiędzy gośćmi i przysłuchiwaliśmy się śpiewom księdza. Drzwi katedry były cały czas otwarte, ciepły wiatr wpadający z zewnątrz mieszał się z zapachem rozstawionych wszędzie białych lilii. Na dworze wystrzeliła butelka szampana, słychać było stłumiony śmiech.
Posiedzieliśmy pół godziny i wyszliśmy, B. ciągnęło jeszcze na cmentarz znajdujący się w pobliżu katedry. Znaleźliśmy tam groby kilku mężczyzn, którzy zmarli 2 września 1939 roku. Za niecałe dwa tygodnie minie 70 lat od wybuchu drugiej wojny światowej. Abstrakcyjna cyfra. Taki nagrobek jest o wiele bardziej konkretny niż wszystko inne razem wzięte.

piątek, 7 sierpnia 2009

Synaptyczne labirynty

Rankiem pierwsze próby napisania możliwej sceny, bardzo intensywne, ciągnące się do późnego popołudnia. Potem wyjście na słońce i wiatr, który w Gdańsku zawsze wieje i nagłe zdziwienie tym, że jest się w miejscu, o którym się pisze. Jak gdyby myśli nie do końca opuściły głowę i z powodu osobliwego niewłaściwego połączenia między synapsami nadal poruszały się po labiryntach mózgu.

Nie mogę się doczekać, żeby w weekend wyjechać w końcu poza gdańskie śródmieście, chciałabym wypuścić się przynajmniej do Oliwy, do parku albo nad morze, nacieszyć się trochę jego bezkresem. Przyjaciółka zaprosiła mnie na Kaszuby, mam wielką ochotę skorzystać z tego zaproszenia. Na mojej liście zadań jest również i to: zbadanie okolicznych terenów wokół Gdańska. Często okolice potrafią powiedzieć o mieście co najmniej tyle, co i samo miasto.