piątek, 13 listopada 2009

Światła ile tylko zechcesz



Dzisiaj znów po raz pierwszy od dłuższego czasu – słoneczny dzień o takiej mocy, że przed południem nic nie było w stanie utrzymać mnie przy biurku, dlatego wskoczyłam w swój wełniany sweter i wybiegłam klatką schodową na ulicę, łapczywie wciągnęłam haust powietrza i oślepiona słońcem przymrużyłam oczy.

Bez wątpienia były to warunki na moją standardową trasę przez Dolne Miasto, do Śluzy, koło bastionów i wreszcie wkoło Placu Wałowego na Stare Przedmieście. Pierwszy raz tej jesieni było tak zimno, że ślina wypluta przez kogoś na chodnik była zamarznięta, lodowe lusterka drobnych kałuż silnym blaskiem odrzucały promienie słoneczne z powrotem w górę. Każda dziura, każdy kąt i każdy róg ulicy był skąpany w świetle: kioski w podwórzach Łąkowej, ogródki przed niszczejącymi willami.

To było światło jak nóż sekcyjny, nic się przed nim nie ukryło. Nie ukrył się odpadający tynk na garażach przy Dobrej ani misternie wycyzelowane poręcze balkonowe przy Polnej albo Zielonej. Z tyłu nad Motławą siedziało więcej wędkarzy niż zwykle, jakby tylko czekali na dobrą pogodę, jakby i ryby czekały na dobrą pogodę i tak jakby obie strony zeszły się na umówione spotkanie.

Przy Śluzie roboty budowlane, a więc naciągam czapkę na twarz i szybko idę dalej, przy Bramie Nizinnej tradycyjny chaos, samochody nauki jazdy jak zwykle gromadzą się na Dolnym Mieście i Przedmieściu. Trzeba dać odpór temu natłokowi, wspiąć się na bastion Żubr i stamtąd popatrzeć sobie na Biskupią Górkę; nie, lepiej pójść na Plac Wałowy, zajrzeć do Wydziału Rzeźby w Małej Zbrojowni, sprawdzić też, czy stara fontanna zapełniła się już po brzegi butwiejącymi liśćmi (zapełniła się).
I wreszcie droga powrotna przez Rzeźnicką. Czar nagle uleciał. Pozostał jednak za mną, na Placu Wałowym – tam jest jego dom.

1 komentarz: